Zeszyt 3 (559)
Maj - Kwiecień  2002 r. | Tom 138

Do strony głównej


Abp Józef Michalik

 

Chrześcijańska odpowiedzialność za ziemię

Refleksje o ekologii

 

Biblijny opis stworzenia kończy się skierowanymi do pierwszych rodziców słowami Boga, nakazującymi czynienie sobie ziemi poddaną. Bezbrzeżna hojność Boga wprost nie stawiała ograniczeń. Wszystko miało służyć człowiekowi. Był to przepiękny prezent ofiarowany ludziom. Jedyny zakaz, jakim było powstrzymanie się od spożywania owoców z drzewa poznania dobrego i złego, stanowił próbę wdzięczności za otrzymany dar. Człowiek, jak to wiemy z historii zbawienia, próbie tej nie sprostał. Swoim nieposłuszeństwem sprofanował dar. Wszedł na drogę nieprzyjaźni z Bogiem. Ukrył się przed Nim. Bardzo wymowny jest ten obraz ludzi, którzy nagle okryli się, zauważywszy, że są nadzy. Od tamtej pory ciągle „okrywamy” swoje jestestwa mniej lub bardziej wyszukanymi szatami kłamstwa, jak Adam i Ewa obwiniamy się nawzajem.

Ten obraz przywodzi myśl o konieczności poszanowania daru. Każdego daru. Jakże boli rodziców, kiedy kosztem wyrzeczeń ofiarują dziecku coś wartościowego, wartością nie tyle materialną, ile ciężarem owych wyrzeczeń, i spostrzegają, że dar został wzgardzony, porzucony, zniszczony. Smutek napełnia Boga, ilekroć człowiek niszczy dar, którym jest świat z całym swoim bogactwem. Dlatego pragnę zaproponować refleksję o ekologii.

Słownik wyrazów obcych poucza, że termin ten pochodzi od greckiego słowa oikos, oznaczającego dom, środowisko. W naukowym znaczeniu oznacza zaś dziedzinę biologii – a może raczej filozofię biologii – badającą wzajemne stosunki między organizmami a otaczającym je środowiskiem.

Z ekologią spotykamy się najczęściej poprzez media, obserwując, spektakularne nieraz, zachowania ludzi z różnych organizacji ekologicznych, stających w obronie zagrożonego środowiska. W Polsce miewamy od czasu do czasu takie wydarzenia przy okazji przewożenia przez nasz kraj odpadów jądrowych. Wcześniej protestowali niemieccy ekologowie przeciw składowaniu na ich terenie odpadów pochodzących z magazynów NATO. Szuka się przeto biedniejszych krajów, którym zapłaci się za przyjęcie trucizny. Przyjmą ją, chociaż wkrótce zapłacą zdrowiem za swą krótkowzroczność.

Potrzebne są protesty. Co prawda, jak na razie, nie odnoszą skutków; w wielu przypadkach zamierzenia dysponentów świata, owych współczesnych budowniczych wieży Babel, są realizowane przy pomocy sił policyjnych, wojskowych czy telewizyjnych. Jestem przekonany, że niedługo ruch ekologiczny będzie musiał stać się powszechny, a dołączą do niego także i ci, którzy dziś dla pieniędzy niszczą naturalne środowisko. Boję się, że może się to ujawnić zbyt późno. Zniszczenia będą tak duże, że przy wielkim wysiłku dla przywrócenia właściwej równowagi koszty ponosić będą następne pokolenia, a radość ta okupiona zostanie wielkimi cierpieniami ludzi z czasów pogardy dla praw Bożych.

W ciągu ostatnich lat we Francji i Szwajcarii miały miejsce dwie wielkie tragedie, kiedy to z gór osunęły się tysiące ton błota, grzebiąc żywcem dziesiątki ludzi, także dzieci. No cóż, żywioł, mówiono. Tragedia. Tak, to prawda. Pojawiły się jednak głosy poważnych naukowców, które racjonalizowały dramat – wina była po stronie ludzi, którzy w nieodpowiedzialny sposób, dla celów komercyjnych, wycinali tysiące drzew ze zbocza gór. Ziemia pozbawiona drzew, a zwłaszcza ich korzeni, które naturalnie ją wiązały, na skutek padających deszczy po prostu osunęła się na odpoczywających turystów. Za jakiś czas ludzie zapomną, znów przyjadą i, nie daj Boże, żywioł pochłonie kolejne ofiary.

Wydaje się to tak oczywiste, a jednak nie zawsze chcemy wyciągać wnioski z wydarzeń. Łatwo ubolewać nad bezdusznością wielkich tego świata. To łatwa ekologia. A przecież wszyscy co roku, na jesieni, obserwujemy barbarzyństwo niszczenia środowiska. Tak się składa, że po wakacyjnym odpoczynku, jesień jest czasem kanonicznych wizytacji.

Z bólem serca obserwuję, jadąc do kolejnych parafii, łuny ognia rozbłyskujące nad polami. Pali się suche trawy i słomę. Boży dar. Jeszcze dwadzieścia lat temu wiosną gospodarze urodzajnych ziem jeździli w piaszczyste tereny, gdzie siano więcej zboża, i zwozili słomę na podściółkę dla zwierząt. Dziś wszędzie pali się słomę. Niszczy się potrzebne glebie mikroorganizmy, zadaje ból małym zwierzętom, które w mękach giną w ogniu. To prawda, że bezmyślna polityka rujnuje rodzinne gospodarstwa rolne, że słoma staje się niepotrzebna, bo nie ma w domach bydła, mleko się kupuje, bo w jednych rejonach kraju zaniechano hodowli krów, a w innych nie ma go gdzie zbyć i do mleczarni pod Krosnem przywozi się mleko z Łomżyńskiego! Pojawiają się już znaki dramatu – szalone krowy, bo zamiast trawą, karmiono je mączką kostną, rozprzestrzenia się pryszczyca. Rządy państw licytują się jak na wyborach miss piękności, że u nich tej choroby nie ma, że ich gospodarstwa są ekologiczne. Krótkowzroczne to zabiegi. Prędzej czy później dotkną nas nowe plagi, przed którymi nie uda się uciec w demagogię.

*     *     *

Znawcy problemu biją na alarm, mówiąc, że dziś kwestia ekologiczna nabiera tak poważnych rozmiarów, że wyzwolić powinna odpowiedzialność wszystkich ludzi. W ostatnich latach powstały nowe gałęzie wiedzy badające stan zagrożenia przyrody: ekologia, sozologia czy ekofilozofia, które mówią o potężnej degradacji środowiska, mogącej grozić nawet katastrofą.

Przyczyna leży w jednokierunkowej i nieodpowiedzialnej eksploatacji przez człowieka bogactw świata natury i przestrzeni kosmicznej.

Chęć zysku, a może bardziej pycha umysłu prowadzi dziś ludzi do budzących nadzieję lub grozę eksperymentów nad życiem człowieka lub poprawą jego zdrowia kosztem innych. Klonowanie, manipulacje i krzyżowania genetyczne między człowiekiem a zwierzęciem, o których pisze prasa, przekroczyły już chyba granicę dobrego smaku, rozsądku, a przede wszystkim etyki i są niedopuszczalne. Kościół nieustannie przestrzega, że „w tak delikatnej dziedzinie lekceważenie lub odrzucanie podstawowych norm etycznych prowadzi człowieka na próg samozniszczenia” (Jan Paweł II, Orędzie na Dzień Pokoju, 1.01.1999 r.).

Dokonane w ostatnim czasie odkrycia przyniosły pewne zdobycze dla ludzkości, ale często wraz z nimi uruchomiono jakby łańcuch niebezpiecznych przemian, które na dłuższą metę przynoszą skutki negatywne.

Stopniowe niszczenie warstwy ozonowej i postępujący w ślad za nim „efekt cieplarniany” stają się przyczyną zmian klimatycznych. Odpady przemysłowe, gazy produkowane przy spalaniu kopalin, nie kontrolowane wycinanie lasów, stosowanie pewnych substancji chłodzących i aerozoli ma – jak wiadomo – szkodliwy wpływ na atmosferę i na całe środowisko klimatyczne.

Wiele procesów można jeszcze opanować, ale jest to zadanie dla wszystkich: szczególnie dla państw, instytucji międzynarodowych i grup zarządzających na każdym szczeblu.

Jest to zadanie dla każdego z nas szczególnie ważne w ustalaniu programów wychowawczych dla naszych dzieci.

Ludzie mają panować nad ziemią mądrze i z miłością. Psalmista Pański z zachwytem opisuje dzieło stworzenia: „głębiny ziemi są w Jego ręku i szczyty gór należą do Niego. Morze jest Jego własnością: bo On sam je uczynił, i stały ląd ukształtowały Jego ręce” (Ps 95, 4 n).

Nie jest łatwo wczytać się w prawa rządzące ziemią, ale odpowiedzialne odkrywanie i korzystanie z bogactw, jakie kryje w sobie ziemia i morze, czyniły człowieka zasobnym, stwarzając mu warunki do zdrowego życia.

Mądrze uprawiana ziemia jest niezwykle wdzięczna i odpłaca rolnikowi plonem wielokrotnym za wrzucone zdrowe ziarno. Samo rolnictwo europejskie cierpi od wielu lat na klęskę urodzaju. Rolnicy krajów Europy zachodniej są często opłacani za to, że nie uprawiają ziemi, która mogłaby wyżywić kilka miliardów ludzi umierających z głodu. Czy wolno bezkarnie lekceważyć prawa Boga, który troszczy się o wszystkich ludzi, czy wolno niszczyć ziemię, zatruwać wodę, uśmiercać powietrze i niszczyć całe gatunki zwierząt, gdy wystarczy w naturalny sposób korzystać z zasobów danych wszystkim ludziom. Ziemia ta nie jest ani moja, ani twoja, ale jest darem Ojca, który jest w niebie, dla całej rodziny ludzkiej.

Pewnie nie zdołamy wpłynąć na rządy i międzynarodowe organizacje, aby wprowadziły ustawy chroniące zdrowie i środowisko życiowe człowieka, ale możemy formować opinię społeczną w obronie porządku panującego w przyrodzie.

Może warto sobie postawić pytanie, czy nie jestem jednym z drobnych, ale skutecznych niszczycieli tej ziemi? Czy mój niepotrzebny hałas nie zatruwa życia innym? Czy jestem wdzięczny Panu Bogu za ziemię, która nas żywi dzięki pracy rolnika i raduje swoim pięknem?

 

*     *     *

Teologalne rozpatrywanie problemu ekologii musi odwołać się do Miłości. Ekologia to nie moda, to naturalny odruch wdzięczności Bogu za obdarowanie. Ważne, że pojawiają się kolejne organizacje ekologiczne. Są na razie głosem wołającego na puszczy, ale przecież Jana usłyszeli nawet zatwardziali grzesznicy. Powodzenie odwzajemnienia Miłości zależy od „ekologicznego” usposobienia każdego z nas.

 

Ekologia domu

Szkołą obdarowania jest dom rodzinny. To tutaj, uświadamiając sobie, jak piękne jest życie, budujemy lub niszczymy odwzajemnienie w miłości. Zofia Kucówna w tchnącej ciepłem książce Zatrzymać czas tak pisze o domu: „Dom każdy przesycony jest miarą duchowości człowieka, który go stworzył. Widziałam różne domy. Widziałam takie, które były tylko adresami i takie, które promieniowały, gadały, śmiały się. Dom to bardzo krucha, delikatna rzecz. Z duchem domu trzeba rozmawiać, aby i on gadał, trzeba piosenki mu śpiewać, aby i on chciał śpiewać, śmiać się do niego, aby i on był uśmiechnięty. Trzeba o niego zabiegać i troszczyć się jak o drugiego człowieka”.

Swoistą atmosferę papieskiego domu tworzy Jan Paweł II przez swoją serdeczną gościnność, zaprasza szerokim gestem, słucha, rozmawia bez napięć, jak Mały Książę Saint Exupery’ego oswaja owieczki i śpiewa pieśni, piosenki, kolędy w czasie Bożego Narodzenia. Tak, o „duszę” domu trzeba zabiegać, warto ją pielęgnować.

Święty Paweł w Liście do Efezjan poucza: „Dzieci, bądźcie posłuszne w Panu waszym rodzicom, bo to jest sprawiedliwe [...]. A wy, ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je stosując karcenie i napominanie Pańskie” (Ef 6, 1-2).

Ekologia domu to umiłowanie życia. Rodzice i dzieci świadome, że jest ono darem Boga, wspólnie tworzyć będą klimat wdzięczności Bogu i sobie nawzajem. Dzieciństwo to czas wielkiego obdarowywania. Wdzięczność wobec rodziców przeniesie się na poszanowanie świata, który jest przecież wielkim domem rodziny ludzkiej. W pewnej rodzinie przyszło na świat siódme dziecko. Ktoś zapytał ojca, czy nie bał się reakcji starszych dzieci. „Trochę tak, ale to wszystko minęło z chwilą urodzenia. Te młodsze przyprowadzają teraz całe pielgrzymki kolegów i koleżanek, by się pochwalić braciszkiem. Musiałem zakazać tych eskapad. Mało tego, niektóre z odwiedzających zaczynają nalegać na swoich rodziców, by im też «kupili» takiego małego braciszka”. Jest nadzieja, że z takiego domu wyrosną ludzie, którzy i środowisko odczytają jako dar Boga, i zatroszczą się o nie. Wątpliwe jednak, czy podobną postawę zachowa ta dziewczyna, która proszona przez matkę o drobną posługę wprost wykrzyczała: „Ja się na świat nie prosiłam”.

Dbajmy o klimat naszych domów. Niech będą w nich słowa autentycznie nasze, uśmiechy nam zrozumiałe, niepokoje wspólnie przemadlane. W takich domach rodzi się indywidualność, zdrowa osobowość, a nie masowość. Człowiek szanujący siebie nie da się zasypać śmietnikiem medialnej unifikacji.

 

Ekologia słowa

W jednym z programów ukazujących zmagania ekologów z leśnikami, którzy chcieli wycinać drzewa pod przyszłą autostradę pod Opolem, można było usłyszeć cały potok przekleństw. A przecież nie ma prawdziwej ekologii bez troski o słowo. Wulgaryzmy nie tylko ujawniają nasze nastroje, one zaśmiecają serce człowieka i czynią go wulgarnym. Żadna to mądra sentencja. Wystarczy przejść się ulicami każdego miasta. Młodzi ludzie niby wymieniają gesty zakochania, a komunikują się wulgaryzmami. Jakie będą ich słowa, jakie są, kiedy są zdenerwowani? Co może mówić o ekologii matka, która prowadząc ulicą dziecko pali papierosa, a na jego pytania, czy prośby, reaguje przekleństwami? To także nie epizod, to staje się modą.

Brat Roger powiedział kiedyś do młodych: „Pokój twego serca czyni pięknym życie tych, którzy cię otaczają”. Słowa są obrazem naszego serca. Zdradzają jego niepokoje, oczekiwania, zranienia.

Cóż pomoże akcja sprzątania świata, gdy wrzucając do koszy śmieci, niszczymy ziemię przekleństwami, które miejsce śmieci zajmują. Temat to szeroki, ale jakoś mało dostrzegany przez rodziców, pedagogów, artystów. Cóż mówić o ekologii, kiedy ze scen teatralnych, ekranów kinowych płyną słowa wulgarne, przekleństwa, złorzeczenia. Trzeba to sobie przy tej okazji szczerze powiedzieć – świadome przeklinanie, brak pracy nad wulgaryzmami jest zwyczajnym satanizmem. To powiedział Jezus: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi” (Mt 5, 37), a pierwszy tłumacz Biblii, Wujek, określił to bardzo dobitnie – od diabła pochodzi. Mezalians Ewy z diabłem, który przecież rozegrał się na płaszczyźnie słowa, doprowadził do zniszczenia radości Edenu. Czy dzisiaj będzie inaczej? Czy szatan, z którym się „zaprzyjaźniamy” słowem, uszanuje dzieło Boga, którego jest wrogiem?

 

Ekologia ducha

Przed laty jeden z księży zaprosił w Bieszczady Niemców. Zaintrygowało go, że unikali wszelkich modnych wówczas napojów. Każdego wieczora gotowali dużą ilość owocowej herbaty i ona służyła do gaszenia pragnienia podczas górskich wspinaczek. W dniu zakończenia wakacji spotkali się przy ognisku. Odchodząc, skrupulatnie pozbierali śmieci i wrzucali je w ogień. Ksiądz wziął też plastikowe butelki, w których nosili herbatę, i też wrzucił w ogień. Zakrzyczeli go i czym prędzej wyjęli butelki z ognia. Zdziwionemu tłumaczyli, że podczas spalania wytwarza się trujący gaz, który idzie do atmosfery. A przecież obowiązuje ekologia. Minęło sporo lat, a u nas nikt się nie przejmuje takimi drobnostkami. Zaśmiecamy place, ulice, szkoły, miejsca, w których bywamy codziennie. Tamto wydarzenie pokazuje, że ekologia wymaga wewnętrznej dyscypliny. Dla wierzących ochrona środowiska nie jest modą, jest wyrazem wdzięczności. Człowiek nie poszanuje środowiska nie szanując siebie. I tu dochodzimy do ważnej refleksji: ekologia domaga się ascezy. Największym skarbem przyrody jest sam człowiek. Asceza jest wysiłkiem „czynienia ziemi poddaną” we mnie samym. Grzech pierworodny zniszczył tę „ziemię”, Jezus w akcie odkupienia przywrócił na nowo człowiekowi zdolność owocowania cnotami. I jak ongiś w raju wszystko zostało człowiekowi dane, tak w akcie Odkupienia zostaliśmy na nowo obdarowani. Asceza to akt kulturalnego, odpowiedzialnego sięgnięcia po zastawione dary. W przypadku człowieka wierzącego będzie wyrazem jego wiary, a nawet może być jej wyznaniem.

Człowiek, który nie dba o siebie, nie rozwija swoich talentów, swojej osobowości, ale zgadza się na zaśmiecanie swojego człowieczeństwa wszelkimi brudami świata, jakże podobny jest do tej ziemi niszczonej przez ludzi. „Zaśmiecony” człowiek nie uratuje przed podobnym kataklizmem swojego środowiska, zarówno tego biologicznego jak i duchowego.

Troska o własny rozwój, o autonomię myślenia ustrzeże nas przed łatwymi, czasem wprost karykaturalnymi przejawami ekologii, które można obserwować na każdym kroku. W regionalnym dodatku „Gazety Wyborczej” co tydzień drugą, a więc ważną stronę zajmuje rubryka Zaadoptuj mnie, a dotyczy apelu zabierania psów ze schronisk. U dołu strony maleńkimi literami wydrukowano kiedyś apel o pomoc dla chorego dziecka.

To nie koniec anomalii: dla dziecka w Domu dziecka budżet państwa może ofiarować 360 złotych, ale adopcja psa w gminie Ursynów w Warszawie „procentuje” kwotą 500 złotych. Żołnierz „kosztuje” państwo mniej niż tysiąc złotych, ale więzień obdarowany zostaje sumą znacznie większą.

Zwierzęta kupowane dla kaprysu dzieci, więzione w ciasnych mieszkaniach po kilkanaście godzin dziennie, trafiają prędzej czy później do schronisk, a potem znów ktoś dla pieniędzy, kaprysu przejmuje je i tak kontynuujemy cierpienie, nazywając je ekologią.

Katechizm Kościoła katolickiego poucza: „W zamyśle Bożym mężczyzna i kobieta są powołani do czynienia sobie ziemi «poddaną» (Rdz 1, 28) jako «zarządcy» Boży. To władanie nie może być samowolnym i niszczącym panowaniem. Mężczyzna i kobieta, stworzeni na obraz Stwórcy, który miłuje «wszystkie stworzenia» (Mdr 11, 24), są powołani, by uczestniczyć w Opatrzności Bożej w stosunku do innych stworzeń. Z tego wynika ich odpowiedzialność za świat powierzony im przez Boga” (373).

Jako „zarządcy” dóbr Bożych pamiętajmy, że Pan przyjdzie i zażąda zdania rachunku z włodarstwa. W sposób poważny i odpowiedzialny traktujmy nasze miejsce na Ziemi, bo jest darem Bożym, na którym przez krótki czas przebywania mamy się zbawić. Mamy także umożliwić to szczęście przyszłym pokoleniom.

 

*     *     *

Proponując refleksję o ekologii, myślałem o potrzebie zwrócenia uwagi na palącą konieczność zatroskania o środowisko jako pole ludzkiej doczesności i zadanie na wieczność. Nie ulega wszak żadnej wątpliwości – dla ludzi wierzących – że nasz stosunek do ziemi, tego miejsca ludzkiej realizacji i dojrzewania do wieczności, jest ważnym składnikiem spotkania z Panem dziejów u końca naszego życia. Stosunek do środowiska naturalnego uwarunkowany jest uczciwym pojmowaniem naszej duchowości i troski o nią.

Uroczystość Bożego Ciała jest zawsze spektakularną katechezą mówiącą o naturalnym zjawisku przenikania się w życiu dwóch rzeczywistości, Bożej i ludzkiej – sacrum i profanum. Codzienność pochłania większość czasu. Dobrze wykorzystana jest spełnieniem biblijnego nakazu czynienia sobie ziemi poddaną. Niedzielna Eucharystia, codzienna modlitwa to blaski sacrum, które przypominają nam o potrzebie troski czynienia ziemi życzliwszą dla osiągnięcia celu, jakim jest zbawienie wieczne. Eucharystyczna procesja Bożego Ciała, zgodnie z treścią śpiewanej pieśni, jest czasem, kiedy Jezus „zagrody nasze widzieć przychodzi”. Ta „wizytacja” podyktowana jest troską Jezusa także o naszą doczesną dostatniość. Wszak chce wiedzieć, „jak się Jego dzieciom powodzi”. Mądrość Tradycji i doświadczenia pokoleń syntetyzują się w słowach tej starodawnej pieśni. Pochyleni w kornej adoracji nasi praojcowie wyrażali w ten sposób, bezsłownie, swoje dziękczynienia za dar doczesnej dostatniości, ale, jakże często, zapraszali Jezusa, jak bohater dramatu Zofii Kossak Szczuckiej, do swoich sadyb przepełnionych biedą i niedostatkiem. Głęboka wiara kazała im wierzyć, że Jezus wyjdzie naprzeciw ich biedzie, usłyszy prośby. Odświętnie ubrane domy, świąteczny, choć czasem ubogi strój, były zewnętrznymi znakami gotowości przyjęcia w gościnę Tego, który domostwa ludzkie nawiedzić pragnie.

Z tego duchowego uniesienia rodziła się postawa szacunku wobec daru Bożego, jakim był chleb. Zdegustowany pogardą tego daru w stolicy ówczesnej kulturalnej Europy – Paryżu, pisał nostalgicznie Norwid: „do kraju tego, gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla darów nieba – tęskno mi, Panie”. Kiedy przemierzamy ulice miast i wiosek, przypomina się ten wiersz. Boli pogarda dla Gościa, któremu nie chce się oddać nawet odrobiny czasu. Często otwarte sklepy, szeregi gapiów, dziwnie obco czujących się w klimacie sacrum, każą zastanowić się nad etosem współczesnego realizowania Ewangelii.

Jak wspomniałem, procesja Bożego Ciała jest plastyczną katechezą, ukazującą potrzebę przeniknięcia codziennego profanum darem sacrum. Nie jest to rzecz nowa. Doświadczenie pokoleń, bogactwo tradycji przekazało nam to w sposób bardzo jasny i oczywisty. Któż z nas nie wychował się w klimacie szacunku dla chleba. Ujawniał się on w znaku krzyża czynionym na nowo rozpoczynanym bochenku. Sacrum wyrażało się w geście całowania okruchu chleba, który przez nieuwagę upadł na ziemię. Nikt nam, jako dzieciom, nie tłumaczył tego znaku. Chłonęliśmy go bezwiednie i wpisywaliśmy w nasz kulturowy kod genetyczny jako rzecz ważną, świętą. Dziś warto wrócić do tej myśli, do tego bogactwa tradycji. Widok dzieci, młodzieży rzucającej w siebie chlebem nie może być tylko powodem do narzekania. To sygnał do refleksji – czy w naszym domu chleb znaczy się krzyżem, czy dba się o upadające kruszyny chleba. Dzieci są wrażliwe. Nie pytają, patrzą i wpajają w swoje jestestwo świadectwo rodziców. Szacunku do człowieka uczy się przez p o s z a n o w a n i e  jego pracy, jego darów. Chleb jest darem Boga i owocem ludzkiej pracy. Cząstkę tego chleba Pan przemienia w swoje Ciało.


 


Strona główna | Zeszyt bieżący | Pomoce homiletyczne
Zeszyty archiwalne | Redakcja | Kontakt

"Ateneum Kapłańskie" 1999-2002