Ks. Lucjan Balter SACJEZUS CHRYSTUS W SPOJRZENIU RZYMSKICH KATOLIKÓW
W sierpniu 1998 roku odbywał się w holenderskim miasteczku Nijmegen międzynarodowy kongres teologiczny. Zdecydowałem się wziąć w nim udział, nie tyle ze względu na problematykę dotyczącą Kościoła na przełomie tysiącleci; udałem się tam raczej kierowany resentymentem. Jako dawny redaktor polskiej wersji „Concilium – Międzynarodowego Przeglądu Teologicznego”, który właśnie na Katolickim Uniwersytecie w Nijmegen miał (i ma do dzisiaj) swą główną siedzibę (redakcję międzynarodową), chciałem po raz pierwszy (i chyba ostatni) w życiu zobaczyć, jak to tam wygląda. W rzeczy samej mogłem stwierdzić, że liczące obecnie około 120 tysięcy mieszkańców miasto rozwinęło się głównie dzięki uniwersytetowi, z którym związane jest ściśle życie jego mieszkańców. W okresie dawnej świetności pobudowano wspaniałe kościoły, świecące jednak obecnie całkowicie (nawet w niedziele) pustką – a to także dzięki katolickiemu uniwersytetowi (sic!), który swym „postępowym” nastawieniem doprowadził do wyrugowania ze świadomości i życia wiernych wszelkich przejawów religijności tradycyjnej. Zewnętrzne wrażenie było więc takie: ten katolicki (rzekomo!) uniwersytet, który budował ongiś katolickość miasteczka, zniszczył ją całkowicie w dobie posoborowej. Ale nie o to mi chodzi w niniejszej refleksji. Szukałem bowiem przyczyn takiego stanu rzeczy i mam wrażenie, że je odkryłem. A wiążą się one głównie z chrystologią.
Ponieważ popołudnia w poszczególnych dniach kongresu przeznaczono na tematyczne sesje grupowe, wybrałem na początek grupę chrystologiczną. Miejscowy teolog dogmatyk (nazwisko świadomie pominę) wprowadzał długo, bo ponad 30 minut, w problematykę, ukazując zawiłości współczesnej chrystologii. Po tej linii potoczyła się także cała dwugodzinna dyskusja. Wielki potok słów, określeń, pseudo-problemów – jednym słowem: zagłuszający wszystko wodospad, w którym zniknął całkowicie Jezus Chrystus. Dopiero pod koniec jakiś hinduski uczestnik spotkania zaczął naświetlać problematykę z własnego (wschodniego) punktu widzenia: pominął w swojej wypowiedzi wszystkie sporne pojęcia i oto pojawiła się żywa postać Jezusa. Ośmielony i zdopingowany poniekąd tym jednym głosem zgłosiłem się do wypowiedzi niemal pod koniec spotkania. Powiedziałem najpierw, że od trzydziestu trzech lat wykładam teologię dogmatyczną (w tym także chrystologię) w Wyższym Seminarium Duchownym w Ołtarzewie (wyjaśniłem przy okazji, co oznacza seminarium duchowne, bo odniosłem wrażenie, że mogą już tego nie wiedzieć), a od 1973 r. wykładam chrystologię w Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie dla studentów studiów zaocznych (musiałem także wyjaśnić pokrótce, aby zostać lepiej zrozumianym przez słuchaczy, co oznacza Akademia i kim są z reguły jej studenci „zaoczni”). Stwierdziłem od razu, że nie spotkałem się wprost z żadnym z dyskutowanych tutaj problemów. Chrystologia jest bowiem w moim (tj. polskim) wydaniu bardzo prosta: zaczyna się od Ewangelii, które ukazują nam barwnie i naocznie żywą postać Jezusa, wiedzie przez tradycję Kościoła, uwzględniając po drodze różne spory chrystologiczne i sobory, aż po nasze czasy. Jezus pozostaje – w tym ujęciu – zawsze ten sam: tak dawniej, jak i obecnie. Drugie moje zdumienie wywołał natomiast fakt, że podczas tej dwugodzinnej dyskusji nie padło ani jedno słowo o Tej, która Go zrodziła: ziemskiej Matce Jezusa. Czy można jednak rozważać postać Zbawiciela świata, pomijając całkowitym milczeniem Jego ziemski rodowód i Jego Matkę? Pozostają wtedy tylko słowa, całe sterty nic nie znaczących słów. Ginie natomiast żywa postać Jezusa, przywalona pojęciami pozbawionymi treści.
Dyskutanci nie podjęli tej problematyki. Nie było już zresztą na to czasu. Następnego dnia rano podszedł do mnie jeden z uczestniczących żywo w dyskusji profesorów i przedstawił się jako były rektor miejscowego uniwersytetu, emerytowany biblista, specjalista w zakresie teologii Nowego Testamentu. Zapytał mnie, czy dobrze mnie zrozumiał i sformułował od siebie moje dwa zasadnicze stwierdzenia. Odpowiedziałem, że o to mi dokładnie chodziło. A on na to: „Widzi Ksiądz, jak daleko odeszliśmy od prawdy! Zagubiliśmy się całkowicie w słowach i pojęciach, chociaż Prawda jest tak prosta i bliska nam wszystkim...”. Rozmowa trwała dłużej i w tym właśnie momencie odczułem, że warto było tam pojechać, aby „dać świadectwo Prawdzie”. Chociaż ten były rektor i profesor ma już swoje lata, może dzięki niemu i ludziom, którzy – podobnie jak on – usłyszeli coś, o czym dawno już zapomnieli, słowo Prawdy dotrze także do innych, zagubionych – podobnie jak oni – w gąszczu słów nic nie znaczących.
1. Przytoczyłem w ramach wstępu to wydarzenie, aby wyjaśnić najpierw drogi, jakimi chrystologia zachodnia doszła do takiego właśnie (zastraszającego wprost) stanu. A zaczęło się wszystko od protestanckich teologów liberalnych, którzy – zwłaszcza w połowie XIX wieku – kwestionowali, na różne sposoby, samą postać Jezusa historycznego. Jedni (B. Bauer, A. Drews, P. Jensen, W.B. Smith, J.M. Robertson, P.L. Couchoud, A. Kalthoff, K. Kautsky i inni1 ) negowali wprost istnienie Jezusa, uważając Go za mit wytworzony przez chrześcijaństwo. Inni (D.F. Strauss, H.E.G. Paulus, A. Harnack, B. Weiss itp.), nie negując bezpośrednio historycznej postaci Jezusa, uważali, iż należy ją odmitologizować, czyli pozbawić tych wszystkich cech i niezwykłości, jakimi miała ją przyozdobić wiara uczniów.2 Nie wchodząc bliżej w szczegóły i polemiki toczone również pomiędzy tymi teologami, można by zwłaszcza postawę tych drugich ująć w bardzo prosty schemat: Chrystus wiary różni się zdecydowanie od Jezusa historycznego i dlatego cała troska tych wielkich badaczy i „uczonych” skupia się na „odmitologizowaniu” Chrystusa wiary, aby móc dojść wreszcie do Jezusa konkretnego, który – a uważają to oni za rzecz zgoła naturalną i oczywistą – różni się radykalnie od Chrystusa wiary.3
Bibliści i egzegeci katoliccy nie zamierzali, rzecz jasna, pozostawać w tyle za swoimi protestanckimi kolegami. Trzeba zresztą przyznać, że ci protestanccy badacze Biblii, pomimo różnorodnych przejaskrawień lub wypaczeń, wnosili coś nowego i godnego uwagi do badań nad Pismem Świętym, traktowanym dotychczas na ogół jako jeden wielki całościowy blok. Dostrzegali oni mianowicie stopniowe nawarstwianie się tekstu (zwłaszcza w Starym Testamencie), liczne prace redakcyjne, retusze, poprawki, itp. Kiedy jednak przenosili te same kryteria na Ewangelie i inne pisma Nowego Testamentu, posuwali się niewątpliwie o wiele za daleko. Istotnym czynnikiem był tu element czasu. Jeżeli bowiem – przykładowo – do życiorysów i opowiadań o wielkich bohaterach lub świętych katolickich wkradały się z reguły pewne warstwy mityczne,4 to nastawienie takie prowadziło samo przez się do „obrastania” autentycznej postaci historycznej w różnorodne legendy, niekiedy bardzo naiwne lub wprost niewiarygodne. Nic takiego jednak nie miało miejsca w przypadku Ewangelii, która wyrastała wprost z kerygmy: głoszenia – zgodnie z poleceniem samego Jezusa – Dobrej Nowiny o zbawieniu dokonanym przez Jezusa.
Jest faktem niepodważalnym, że można i trzeba odróżnić ziemskie życie Jezusa, oglądane od momentu powołania uczniów także ich oczyma, od głoszonej przez nich Dobrej Nowiny – „Ewangelii o Jezusie Chrystusie, Synu Bożym” (Mk 1,1). Nie do przyjęcia jest jednak dawna hipoteza protestancka, podtrzymywana tu i ówdzie także dzisiaj, jakoby tzw. Jezus historii różnił się całkowicie od Chrystusa wiary (głoszonego już przez Apostołów). Hipoteza ta bowiem zakłada i po prostu tego wymaga, aby Ewangelie powstały o wiele później, jeśli nie w III, to przynajmniej pod koniec II wieku – jako wyraz wiary Kościoła pierwotnego, a nie jako przekaz podany przez naocznych świadków. W przeciwnym razie historyczna postać Jezusa nie mogłaby obrosnąć w sugerowane przez tę hipotezę mity.5 Otóż nie ulega najmniejszej wątpliwości (historycznej i naukowej), że Ewangelie powstały w I wieku i że ich autorami (chociaż sam problem autorstwa ujmuje się obecnie nieco szerzej, nie wykluczając z niego na przykład tzw. pracy redakcyjnej6 ) są znani powszechnie w Kościele – od I wieku – czterej Ewangeliści.7 Samo zresztą pojawianie się, poczynając od końca I wieku, wielu ewangelii apokryficznych, starających się uzupełnić na swój (przeważnie bardzo mityczny) sposób rzekome braki Ewangelii kanonicznych, zwłaszcza w odniesieniu do Maryi, dzieciństwa Jezusa, Jego męki, itd.,8 zmuszało Kościół do ustawicznej czujności i głębokiej troski o zachowanie nieskażonego depozytu wiary, opartego na przekazie Apostołów.
Inne, nieco złagodzone, ale merytorycznie zbliżone do poprzedniego, rozróżnienie przyjmowane często obecnie polega na oddzielaniu Jezusa „przed-paschalnego” od Chrystusa „po-paschalnego”. Niewątpliwie, jak świadczą o tym wymownie same Ewangelie, uczniowie miewali poważne problemy z przyjęciem wielu trudnych do pojęcia i zrozumienia pouczeń Jezusa. Byli bowiem w ogromnej większości prostymi, ale bardzo uczciwymi ludźmi, którym całkowicie obce było myślenie typowo polityczne. Ta właśnie prostota, połączona często ze specyficznym dla nich brakiem wiary poszukującej wciąż niezbitych dowodów jest ich olbrzymim atutem. W ich postawie nie ma bowiem ani cienia typowej dla „uczonych w Piśmie” dwuznaczności czy pokrętności; nie dostrzegamy też ani śladu nastawienia specyfikującego faryzeuszów. Uczniowie nie rozumieją niejednokrotnie Jezusa, gorszą się nawet Jego słowami, odchodzą od Niego, wahają się, a po Jego haniebnej śmierci czują się całkowicie zagubieni w obcym dla siebie mieście: wszystkie ich ziemskie, doczesne marzenia spaliły na panewce, czeka ich trudna do wyobrażenia przyszłość.9 Jak sobie poradzą bez Mistrza, za którym podążali przez trzy lata Jego publicznego nauczania? To dopiero chrystofanie Jezusa Zmartwychwstałego ożywiają ich wiarę w Niego, dodają im otuchy, mobilizują do modlitwy przez zesłaniem Ducha Świętego.
O wiele bardziej dokładne i zgodne z duchem Ewangelii byłoby więc mówienie o Jezusie oglądanym przez uczniów podczas Jego życia ziemskiego oraz o ich refleksji nad Nim, spowodowanej zapowiedzianym przecież przez Niego zstąpieniem Ducha Prawdy na nich: „Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was. (...) Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi” (J 16, 7. 13-14). To nie Chrystus „po-paschalny”, ale sam Duch Święty daje uczniom właściwe, głębokie poznanie Jezusa historycznego („przed-paschalnego”). Jezus nie zaprzestał oczywiście swego działania („Ojciec mój działa aż do tej chwili i Ja działam” – J 5, 17), czemu daje liczne dowody, objawiając się uczniom, wyjaśniając im proroctwa (por. Łk 24, 25nn i 44nn), powierzając Piotrowi pieczę nad swoją trzodą („Paś owce moje...; paś baranki moje...” – J 21, 15nn) i ukazując się kilka lat potem Szawłowi zdążającemu do Damaszku (por. Dz 9, 3nn; 26, 13nn). Jezus działa wyraźnie w swoim Duchu – co zresztą Łukasz podkreśla w całej swojej Ewangelii w odniesieniu do Jezusa „przed-paschalnego” – albo raczej to Duch działa w Nim i przez Niego, otwierając zarazem oczy uczniów na Prawdę Jezusa. Kiedy Jezus Zmartwychwstały zasiadł w Emaus z dwoma uczniami do stołu i zaczął łamać chleb, „wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go” (Łk 24, 31), podobnie jak otworzyły się oczy umiłowanego ucznia, Jana, na widok Pana stojącego nad brzegiem Morza Tyberiadzkiego. To nie Chrystus się przemienia, ale w pewnym momencie opadają jakby łuski z oczu uczniów, tak że widzą Go takim, jakim jest w swej istocie – jak to miało miejsce w scenie Przemienienia.10 Głoszą więc nie jakieś zwidy czy urojenia, ale to, „co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce – bo życie objawiło się. Myśmy je widzieli, o nim świadczymy i głosimy wam życie wieczne, które było w Ojcu, a nam zostało objawione – oznajmiamy wam, cośmy ujrzeli i usłyszeli, abyście i wy mieli współuczestnictwo z nami. (...) Nowina, którą usłyszeliśmy od Niego i którą wam głosimy, jest taka: Bóg jest światłością, a nie ma w Nim żadnej ciemności” (1 J 1, 1-6).
To właśnie głoszenie Jezusa historycznego, który się począł z Ducha Świętego, narodził z Maryi Dziewicy, żył w określonym czasie w Palestynie, nauczał ludzi, potwierdzając swoje słowa znakami cudownymi, został skazany na śmierć, umarł na krzyżu, trzeciego dnia zmartwychwstał, dając uczniom namacalne dowody, że żyje z Ojcem w chwale, stało się życiowym zadaniem uczniów napełnionych Duchem Świętym, który dokonał wreszcie tego, iż sprawa Jezusa nie była już dla nich czymś zewnętrznym, na czym można nawet zrobić karierę (por. np. żądanie matki synów Zebedeusza – Mt 20, 20nn), ale uwewnętrzniła się aż do tego stopnia, że wraz ze św. Pawłem każdy z nich mógł powiedzieć: „Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele. Ciągle bowiem jesteśmy wydawani na śmierć z powodu Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym śmiertelnym ciele” (2 Kor 4, 10-11); „Chrystus będzie uwielbiony w moim ciele: czy to przez życie, czy przez śmierć. Dla mnie bowiem żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk” (Flp 1, 20-21); „razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 3, 19-20). Kiedy zaś członkowie Sanhedrynu kazali ubiczować Apostołów za to, że wbrew ich zakazowi nauczają wciąż o Jezusie, ci nie tylko nie posłuchali ich kolejnego zakazu, ale autentycznie „cieszyli się, że stali się godni cierpieć dla imienia Jezusa” (Dz 5, 41).
2. Chociaż Chrystus jest zawsze jeden i ten sam (por. Hbr 13, 8), każdy z Jego uczniów ogląda Go na swój sposób, z własnego niejako punktu widzenia. I nie może być inaczej; ludzkość nie stanowi bowiem jakiegoś monolitu, każdy zaś człowiek jest niepowtarzalną i jedyną w świecie osobą: patrzy na świat i siebie głównie (uwzględnia bowiem także spostrzeżenia innych) własnymi oczyma. Nie dziwi stąd wielka ilość przeróżnych życiorysów Jezusa, obliczanych obecnie na kilka tysięcy, a świadczących nie tylko o nie słabnącym nigdy żywym zainteresowaniu tą niezwykłą postacią, ale i o odmienności spojrzeń na samego Jezusa. Nie dziwi również fakt, że różnorodne, rozliczne rodziny zakonne, których drogą i ideałem jest naśladowanie Jezusa, wybierają przeważnie ten czy ów szczegół z Jego życia ziemskiego, względnie konkretny przejaw Jego postawy, jako swój własny charyzmat, starając się uobecniać go na swój sposób w dzisiejszym świecie. Nie mogą, rzecz jasna, ograniczać się do tego jednego szczegółu, gdyż takie nastawienie byłoby poniekąd sekciarskie (ograniczone, ciasne, zamknięte w sobie), ale mają pełne prawo do tego, by – nie pomijając całości ziemskiego oblicza Jezusa – uwypuklać konkretne jego rysy i przybliżać je sobie i światu. Podstawę do takiego spoglądania na Jezusa dają nam Ewangeliści i ich Ewangelie: wszystkie przekazują Dobrą Nowinę o zbawieniu dokonanym przez Jezusa i o Jego trwałej obecności pośród uczniów. Każda z nich jednak ma cechy własne wyróżniające ją od pozostałych. I chociaż trzy pierwsze uważane są za „oddolne” i „synoptyczne” zarazem, albowiem ukazują Jezusa od strony ludzkiej i w sposób zbliżony do siebie (syn-opsomai, patrzeć wspólnie, synchronicznie), to także one, albo raczej każda z nich, zdradzają poniekąd swojego autora: jego osobowość, odrębny punkt widzenia, inną ostrość w dostrzeganiu konkretnych szczegółów i wydarzeń, itd. Gdyby więc nawet się przyjęło, że ich wspólnym punktem wyjścia jest kazanie Piotra, wygłoszone w dniu Pięćdziesiątnicy, powielane potem przez Piotra i Apostołów (por. np. Dz 3, 12nn; 13, 23nn), to faktem jest, iż Apostołowie jako ich naoczni świadkowie lub wierni sprawozdawcy (jak np. Łukasz czy Paweł) je rozwijali, przekazując wiernym coraz to więcej szczegółów z życia Jezusa.
Przyjmując z wiarą to apostolskie nauczanie i zgłębiając je na modlitwie i liturgii, pierwotna wspólnota, albo raczej wspólnoty – jako Kościoły lokalne – wyznawały Chrystusa jako Boga i Pana. Świadczą o tym wymownie tzw. hymny chrystologiczne, odnotowane zwłaszcza w listach św. Pawła. O ile „List do Rzymian” zaczyna się jeszcze własnym, a więc ściśle Pawłowym, głoszeniem Dobrej Nowiny o Jezusie: „Paweł, sługa Chrystusa Jezusa, z powołania apostoł, przeznaczony do głoszenia Ewangelii Bożej, którą Bóg przedtem zapowiedział przez swoich proroków w Pismach świętych. Jest to Ewangelia o Jego Synu – pochodzącym według ciała z rodu Dawida, a ustanowionym według Ducha Świętości przez powstanie z martwych pełnym mocy Synem Bożym – o Jezusie Chrystusie, Panu naszym” (Rz 1, 1-4), cały zaś „List do Efezjan” można by potraktować jako jedną wielką pieśń pochwalną, wyśpiewaną na cześć Chrystusa i osób w Niego wierzących, to inne listy uwypuklają typowo chrześcijańskie pogłębienie tej pierwotnej refleksji o Jezusie. W „Liście do Kolosan” mówi się o Nim, iż jest On „obrazem Boga niewidzialnego – Pierworodnym wobec każdego stworzenia, bo w Nim zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to, co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne, czy Trony, czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze. Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie. I On jest Głową Ciała – Kościoła. On jest Początkiem, Pierworodnym spośród umarłych, aby sam zyskał pierwszeństwo we wszystkim. Zechciał bowiem Bóg, aby w Nim zamieszkała cała Pełnia i aby przez Niego znów pojednać wszystko z sobą: przez Niego – i to, co na ziemi, i to, co w niebiosach, wprowadziwszy pokój przez krew Jego krzyża” (1, 15-20). Najbardziej wymowny natomiast w tym względzie jest hymn z „Listu do Filipian” (2, 6-11), ukazujący dobitnie odwieczność Jezusa, Jego ogołocenie się ze wszystkiego dla zbawienia świata oraz wywyższenie u Ojca: „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych. I aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest PANEM – ku chwale Boga Ojca”.
Pomijając wiele innych, bardziej lub mniej rozwiniętych, wypowiedzi Nowego Testamentu o Jezusie, z których na szczególną uwagę zasługują niewątpliwie liczne i mocne stwierdzenia „Listu do Hebrajczyków” o wiecznie trwałym kapłaństwie Jezusa i o Jego aktualnym wciąż pośredniczeniu u Ojca w niebie,11 wypada stwierdzić, iż pojawiają się w kolejnych księgach Nowego Testamentu coraz to wyraźniejsze przejawy tzw. chrystologii „odgórnej”, której ostatecznym i pełnym wyrazem staną się pisma Janowe. Już sam „prolog” Ewangelii św. Jana ukazuje, w przeciwieństwie do synoptyków uwypuklających ziemski rodowód Jezusa, całkowicie boskie Jego pochodzenie: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. (...) A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy” (J 1, 1-3. 14). A ileż to słów i wypowiedzi swojego Mistrza, ukazujących Jego jedność z Ojcem niebieskim, zapamiętał i podaje wiernym ów „uczeń, którego miłował Jezus” (J 21, 20)! To on jako pierwszy zaatakował też formalnie gnostyków, czyli ludzi uważających, że ich szczególnym przywilejem jest głębsze poznanie prawdy, którzy – jako spadkobiercy filozofii Platona – byli przekonani o tym, iż cała materia (stworzenie) jest zła i dlatego Bóg nie może się z nią wiązać, kwestionując w ten sposób rzeczywistość Wcielenia Słowa Bożego. Twierdzili zatem, że (ziemski) Jezus (jako Bóg prawdziwy) miał jedynie ciało pozorne, czyli całkowicie duchowe, ludziom zaś się tylko wydawało (dokei moi, wydaje się – i stąd ich popularna nazwa: dokeci), iż mają przed sobą i widzą człowieka. Pomijając przytoczone wyżej pierwsze zdania pierwszego „Listu św. Jana” oraz liczne stwierdzenia jego Ewangelii, wypada przytoczyć w tym miejscu najmocniejszą jego wypowiedź skierowaną przeciwko tej herezji: „Umiłowani, nie dowierzajcie każdemu duchowi, ale badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych proroków pojawiło się na świecie. Po tym poznajecie Ducha Bożego: każdy duch, który uznaje, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele, jest z Boga. Każdy zaś duch, który nie uznaje Jezusa, nie jest z Boga; i to jest duch Antychrysta, który – jak słyszeliście – nadchodzi i już teraz przebywa na świecie” (1 J 4, 1-3).
O ile w I wieku, a więc w samych początkach chrześcijaństwa, pojawia się bardzo groźne dla wiary zakwestionowanie człowieczeństwa Jezusa (czyli tajemnicy wcielenia Słowa, a tym samym macierzyństwa Maryi, itd.), to na progu IV wieku mamy drugą skrajność: Ariusz, pobożny kapłan aleksandryjski, broniąc na swój sposób chrześcijańskiego monoteizmu zagrożonego ze wszystkich stron greckim i rzymskim politeizmem, zaczął głosić niższość Syna wobec Ojca, zgodnie zresztą ze słowami samego Jezusa: „Ojciec większy jest ode Mnie” (J 13, 28), ale pomijając przy tym wypowiedzi Jezusa akcentujące Jego równość z Ojcem: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10, 30); „Ojciec jest we Mnie, a Ja w Ojcu” (J 10, 38; 14, 10n); „Wszystko, co ma Ojciec, jest moje” (J 16, 15), itp. W ujęciu Ariusza, Jezus byłby więc tylko jakimś platońskim Demiurgiem, którym Bóg się posłużył przy stwarzaniu świata, ale nie Bogiem współistotnym Ojcu, gdyż oznaczałoby to, że mamy dwóch (równych sobie) Bogów. Arianizm nabrał takich rozmiarów w Kościele, że trzeba było zwołać pierwszy sobór powszechny (w Nicei w 325 roku), który jasno określił boskość Jezusa Chrystusa i Jego współistotność z Ojcem. Gdy zaś orzeczenie tego soboru nie przyniosło pożądanych owoców, powodując nawet jeszcze większe zaognienie sporów zarówno w obrębie samego arianizmu, jak i wzrost opozycji antyariańskiej, następny z kolei sobór (zebrany w Konstantynopolu w 381 roku) doprecyzował poprzednie wyznanie wiary, tworząc tzw. symbol nicejsko-konstantynopolitański, w którym wyznajemy o Chrystusie, iż jest Wcielonym Synem Bożym, rodzonym odwiecznie z Ojca: „Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego, zrodzony, a nie stworzony, współistotny Ojcu (...). On to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba i za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem” (BF IX.10).
Kiedy już obroniono i wyjaśniono, na ile po ludzku było to możliwe, sprawę prawdziwego człowieczeństwa i bóstwa Jezusa Chrystusa, pojawił się problem Jego wewnętrznej jedności, wywołany sugestią patriarchy Konstantynopola, Nestoriusza, przekonanego o tym, że Maryja dała Jezusowi jedynie Jego człowieczeństwo, a więc Jego ludzką naturę, i dlatego nie może być nazywana Bożą Rodzicielką (Theotokos). Broniąc czystości wiary w duchu Ewangelii Janowej i dwóch poprzednich soborów, patriarcha aleksandryjski Cyryl odpowiedział Nestoriuszowi bardzo prosto, chociaż za pomocą dosyć trudnego pojęcia teologicznego, jakim jest unia hipostatyczna, i wyjaśnił tajemnicę Wcielenia w ten sposób, że odwiecznie istniejące w Ojcu Słowo (Syn) poczęło się jako Człowiek za sprawą Ducha Świętego w łonie Maryi, dzięki czemu Maryja wydała na świat nie samą tylko ludzką naturę (pozbawioną własnej osobowości), ale prawdziwego Syna Bożego Wcielonego.12 Ujęcie to zaakceptował w pełni Sobór Efeski (431 r.), a rozwinął Sobór Chalcedoński (451 r.), wyjaśniając tajemnicę zjednoczenia dwóch natur: boskiej i ludzkiej, w odwiecznie istniejącej Osobie Słowa (Syna), w ten sposób, że obie te natury są niepomieszane, niepomniejszone, ale zespolone bardzo ściśle i na stałe ze sobą w jednej Osobie Słowa. Nawiasem warto dodać, że znakomicie ujął tę prawdę wiary poeta polski w znanej i często śpiewanej kolędzie: „Witaj, dwakroć narodzony, raz z Ojca przed wieków wiekiem, a teraz z Matki człowiekiem”.13
Problemem jedności woli i działań Jezusa zajęły się z kolei dwa następne sobory powszechne (Konstantynopolski II i III), precyzując, że wola i związane z nią działania należą nie do osoby jako takiej, ale do natury rozumnej i są jej owocem, wynikiem. Jedność Osoby Jezusa nie niweluje zatem Jego ludzkiej woli (i wolności); w przeciwnym razie nie można by było mówić o Jego posłuszeństwie woli Ojca – tak często akcentowanym w Piśmie Świętym ze względu na jego wielką wartość zasługującą (por. np. Flp 2, 8; Hbr 5, 8: „A chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał”), ani odróżniać Jego osobistej woli od woli Ojca („Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich. Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie” – Łk 22, 42).
* * *
W świetle Bożego Objawienia i opartej na nim wiary Kościoła, Jezus jest więc prawdziwym, odwiecznym Synem Bożym, który począł się jako prawdziwy człowiek, dzięki przedziwnemu działaniu Ducha Świętego, w Maryi Dziewicy i narodził jako Bóg-Człowiek, aby przez swoje ziemskie życie, mękę, śmierć i zmartwychwstanie przynieść grzesznym ludziom obiecane przed wiekami przez Boga zbawienie. On też założył Kościół jako swoje (mistyczne) Ciało i ten przedziwny „sakrament zbawienia”, w którym i poprzez który dokonane raz na zawsze zbawienie wciąż się aktualizuje i dociera aż na krańce świata. Chrześcijanie wiedzą i wierzą, że poza Nim i Jego Ciałem Mistycznym nie ma zbawienia, albowiem zapadło w ich serca głęboko odnotowane w „Dziejach Apostolskich” (4, 11-12) dobitne stwierdzenie św. Piotra, iż Jezus Chrystus „jest kamieniem, odrzuconym przez was budujących, tym, który stał się głowicą węgła. I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni”. Wraz ze św. Janem wyznają, iż On „jest Pierwszy i Ostatni, i żyjący” (Ap 1, 17-18), a za Piotrem powtarzają: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga” (J 5, 68-69), dodając w głębi serca te tak głębokie i jakże wymowne słowa Janowe: „Myśmy poznali i uwierzyli miłości” (1 J 4, 16).14
Przypisy:
1. W Polsce A. Niemojewski, Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych, Warszawa 1909. Krytykę tej pozycji zob. w: W. Michalski, Próba astralno-mitycznego rozkładu ewangelii, „Miesięcznik Kościelny” 6(1911) s. 89-115 i 267-283; S. Trzeciak, Rozwój naturalny chrystianizmu i innych religii, albo teorie p. Andrzeja Niemojewskiego, Petersburg 1912.
2. Szerzej zob.: J. Guitton, Le probléme de Jésus, Paris 1953; F. Gryglewicz, Jezus, postać historyczna, Lublin 1956; E. Dąbrowski, Problemat Chrystusa we współczesnej literaturze katol.ickiej, Poznań 1960.
3. Więcej danych na ten temat można znaleźć w tomie 13 kolekcji Communio: Tajemnica Trójcy Świętej (Poznań 2000), w części poświęconej Jezusowi Chrystusowi.
4. Ks. J. Majkowski, jezuita, który badał różne życiorysy św. Stanisława Kostki, zwłaszcza pochodzące z XIX wieku, stwierdził kiedyś w swej prelekcji wygłoszonej na KUL-u w latach sześćdziesiątych, iż ta właśnie zasada powodowała całkowite „wynaturzenie” postaci Stanisława Kostki w wielu obiegowych jego życiorysach. Jeżeli doda się jeszcze do tego tzw. element autorski, czysto subiektywny, można bez trudu dostrzec w niejednym takim „życiorysie” cechy typowe dla danego autora: uwypukla on na ogół to, co bardziej leży mu na sercu. Typowym tego przykładem może być dzieło M. Van der Meerscha, Mała święta Teresa, Warszawa 19722, skrytykowane mocno przez P. Blancharda (Sainteté aujourdhui, Lyon 19542), gdzie zarzuca się, nie bez podstaw, Van der Meerschowi całkowity subiektywizm w podejściu do Teresy od Dzieciątka Jezus.
5. O naiwności, jeśli nie bezczelności, wspomnianych teologów liberalnych świadczy choćby tzw. odmitologizowywanie cudów Jezusa i tłumaczenie na przykład faktu uciszenia burzy na morzu (por. Mt 8, 23nn) tym, że uczniowie zabrali ze sobą beczki z oliwą i wylewali ją na wzburzone fale. „Wyjaśnienie” takie nie tylko przeczy tekstowi Ewangelii, która mówi wprost o wielkim niepokoju uczniów, ale jest też całkowitym nonsensem sugerującym, jakoby „cud” ten miał być „spreparowany” przez uczniów Jezusa ze względu na tłumy (których przecież tam nie było!).
6. Nikt nie twierdzi obecnie, że św. Jan pisał sam, własnoręcznie, swoją Ewangelię, podobnie jak listy lub Apokalipsę. Mógł ją na przykład komuś dyktować, jak to czyni obecnie wielu naukowców, mogli też skrzętnie spisywać jego „wspomnienia” o Jezusie jego słuchacze, na co zdaje się wskazywać samo jej zakończenie: „Ten właśnie uczeń daje świadectwo o tych sprawach i on je opisał. A wiemy, (podkr. wł.) że świadectwo jego jest prawdziwe. Jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał, a które, gdyby je szczegółowo opisać, to sądzę, (podkr. wł.) że cały świat nie pomieściłby ksiąg, które by trzeba napisać” (J 21, 23-24). Niemniej jest to Ewangelia ściśle i typowo Janowa, różniąca się zdecydowanie od tzw. Ewangelii synoptycznych, ujmujących Jezusa niejako oddolnie – z perspektywy Jego ziemskiego życia, czynów i dokonań.
Ewangelię Marka uważa się natomiast niekiedy za Piotrową. Widać w niej bowiem wyraźnie nauczanie Apostoła Piotra. Nie przypisuje się jednak jej autorstwa Piotrowi, albowiem jej autorem (redaktorem) jest niewątpliwie Marek, wsłuchujący się uważnie w nauczanie Piotra i starający się utrwalić je na piśmie (z uwagi na znacznie większy krąg odbiorców). Sam zresztą Jan Marek (bo tak się on faktycznie nazywał, ale z racji dwóch Janów: Apostoła i tegoż właśnie Ewangelisty, Kościół pierwotny – chcąc wreszcie wyjaśnić problemy związane z dwiema Ewangeliami „Janowymi” – zdecydował się pominąć jego pierwsze imię) postarał się złożyć własnoręczny niejako podpis pod swą Ewangelią, pisząc w niej o nie znanym nikomu innemu szczególe związanym z pojmaniem Jezusa w Ogrójcu: „A pewien młodzieniec szedł za Nim, odziany prześcieradłem na gołym ciele. Chcieli go chwycić, lecz on zostawił prześcieradło i nago uciekł od nich” (Mk 14, 51-52). Jest to bowiem szczegół nic nie znaczący w tym miejscu, ale bardzo ważny dla autora Ewangelii, który chce wyraźnie zaznaczyć swoje osobiste „spotkanie” z Jezusem. Staje się on natomiast bardziej czytelny, kiedy się uwzględni podany dopiero w Dziejach Apostolskich przez Łukasza fakt, że to właśnie Wieczernik był domem matki Jana Marka. Łukasz stwierdza mianowicie, iż Piotr, uwolniony cudownie z więzienia, „po zastanowieniu się poszedł do domu Marii, matki Jana, zwanego Markiem, gdzie zebrało się wielu na modlitwie” (Dz 12, 12).
7. Zob. w tej kwestii, ze względu na przebrzmiałe już dyskusje, dosyć dawne pozycje: E. Dąbrowski, Ewangelie. Ich powstanie i rodzaj literacki, Niepokalanów 19492; tenże, Życie Jezusa Chrystusa w opisie ewangelistów, Poznań 19572; G. Ricciotti, Życie Jezusa Chrystusa, Warszawa 19552, zwł. wstęp.
8. Ich teksty wraz z komentarzami, zob. Apokryfy Nowego Testamentu (red. M. Starowieyski), t. 1, Lublin 1980.
9. Jakże znamienne są świadectwa Ewangelii, mówiące o niewierze uczniów i pobożnych niewiast w zmartwychwstanie Jezusa. Chociaż słuchali słów Jezusa, a w tym także Jego zapowiedzi o Zmartwychwstaniu, zapomnieli całkowicie o tej ewentualności. O wiele uważniej słuchali Jezusa uczeni w Piśmie i faryzeusze, którzy przewidzieli także tę możliwość i postarali się przed nią zabezpieczyć. Ewangelista Mateusz podaje: „zebrali się arcykapłani i faryzeusze u Piłata i oznajmili: Panie, przypomnieliśmy sobie, że ów oszust powiedział jeszcze za życia: Po trzech dniach powstanę. Każ więc zabezpieczyć grób aż do trzeciego dnia, żeby przypadkiem nie przyszli jego uczniowie, nie wykradli Go i nie powiedzieli ludowi: Powstał z martwych. I będzie ostatnie oszustwo gorsze niż pierwsze. Rzekł im Piłat: Macie straż: idźcie, zabezpieczcie grób, jak umiecie. Oni poszli i zabezpieczyli grób opieczętowując kamień i stawiając straż” (Mt 27, 62-66). Nie zaskoczył ich także fakt zmartwychwstania Jezusa, albowiem gdy tylko „niektórzy ze straży przyszli do miasta i powiadomili arcykapłanów o wszystkim, co zaszło. Ci zebrali się ze starszymi, a po naradzie dali żołnierzom sporo pieniędzy i rzekli: Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu. Ci więc wzięli pieniądze i uczynili, jak ich pouczono. I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego” (Mt 28, 12-15). Działali więc podobnie, jak nie tak dawni urzędnicy tzw. Urzędu, a potem Służby, Bezpieczeństwa (UB i SB): wsłuchiwali się uważniej od zwykłych wiernych w słowa kaznodziei i wyciągali z nich określone wnioski. Nic też dziwnego, że cenzura państwowa usuwała wciąż ostatni rozdział Życia Jezusa Chrystusa G. Ricciottiego, w którym ten wielki biblista ukazywał Jezusa jako „Znak sprzeciwu” przez wszystkie wieki i pokolenia.
10. Por. m. in. P. Coda, Naśladowanie Chrystusa jako przebywanie w Trójcy Świętej według Ewangelii Janowej, w: Duchowość chrześcijańska (Kolekcja Communio 10), Poznań 1995, 83-107, a zwł. 92nn.
11. Por. np. „Przeto i zbawiać na wieki może całkowicie tych, którzy przez Niego zbliżają się do Boga, bo zawsze żyje, aby się wstawiać za nimi. Takiego bowiem potrzeba nam było arcykapłana: świętego, niewinnego, nieskalanego, oddzielonego od grzeszników, wywyższonego ponad niebiosa...” (Hbr 7, 25nn). Por. też J 2,1-2: „Mamy Rzecznika wobec Ojca – Jezusa Chrystusa sprawiedliwego. On bowiem jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy i nie tylko nasze, lecz również za grzechy całego świata”.
12. Według Nestoriusza natomiast Maryja zrodziła jedynie człowieka, w którym dopiero potem (np. podczas chrztu w Jordanie) zamieszkało bóstwo.
13. Sądzę, że o wiele bardziej precyzyjny jest prastary tytuł polski, nadawany Maryi: Bogurodzica, dający wprost do zrozumienia, że to Bogu Ojcu Maryja powiła w określonym czasie historycznym Syna Jednorodzonego. Por. mój art. Specyfika kultu Maryi w Polsce, Communio 3(1983) nr 5, 121-127.
14. Szersze omówienie tej problematyki, zob. Communio 17 (1997) nr 2: Chrystus – Zbawiciel; Kolekcja Communio 11: Tajemnica Odkupienia, Poznań 1997.
Lucjan Balter SAC, redaktor naczelny polskiej wersji "Communio", profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie i Wyższego Seminarium Duchownego Psięży Pallotnów w Ołtarzewie, sekretarz Komisji Episkopatu Polski ds. Ekumenizmu, sekretarz Komisji Mieszanej Konferencji Episkopatu i Polskiej Rady Ekumenicznej, członek Pontificiae Academiae Marianae Internationalis.
Strona główna | Zeszyt bieżący | Pomoce homiletyczne
Zeszyty archiwalne | Redakcja | Kontakt"Ateneum Kapłańskie" 1999